czwartek, 29 sierpnia 2013

"Rower to jest świat..."

Jak śpiewał Lech Janerka, a ostatnio również CeZik, "rower jest wielce OK". Podzielam to zdanie. Rower jest dobry na wszystko: na radości, na smutki, na pogodę i niepogodę, a co najważniejsze, rower jest dobry na poprawę formy. A gdy jazdę rowerem można połączyć z poznawaniem nowych miejsc, jest to stan idealny. 

Turystyka rowerowa to jedna z dyscyplin turystyki aktywnej. Łączy w sobie krajoznawcze poznawanie określonego obszaru z jazdą rowerem. Z założenia taki rodzaj turystyki uprawiany jest dla przyjemności i realizacji zainteresowań, nie zaś dla wyścigów. Jadąc rowerem można pokonać trasy znacznie dłuższe niż idąc pieszo, a biorąc pod uwagę, że większość ścieżek i dróg jest dostępnych zarówno dla turystów pieszych, jak i rowerzystów, ci ostatni nie powinni czuć się w żadnym stopniu ograniczani (wyjątek stanowią jedynie niektóre trasy parków narodowych, a także szlaki górskie). Podróżować można indywidualnie lub grupowo. Wyjazdy rowerowe mogą być kilku- lub nawet kilkunastodniowe. Każda dłuższa wyprawa wymaga wcześniejszego przygotowania. Najlepszym treningiem jest oczywiście regularna jazda rowerem. Jedynym koniecznym sprzętem do uprawiania turystyki rowerowej jest sprawny rower. Istnieje również dodatkowe wyposażenie, które choć nie niezbędne, jest jednak przydatne za względu na komfort i bezpieczeństwo podróżowania. Wymienić należy tu m.in. kask czy sakwy rowerowe.































Jutro o poranku wyruszam w swoją najdłuższą wyprawę rowerową. Czeka mnie osiem dni jazdy po Bornholmie i kolejne pięć dni przemierzania polskiego wybrzeża od Kołobrzegu do Łeby. Tak więc rower przygotowany, namiot przetestowany, sakwy zapakowane, mapy przestudiowane, złotówki wymienione na duńskie korony. Pora ruszyć na podbój Bornholmu!

Poniżej linki do obu wersji piosenki "Rower", która będzie mi towarzyszyć przez najbliższe dwa tygodnie:




P.S. Dzisiaj mój dość nowy licznik rowerowy wskazał 300 przejechanych kilometrów. Ile będzie za dwa tygodnie? Na pewno pochwalę się po powrocie.


środa, 28 sierpnia 2013

Jak odnaleźć księżną Daisy?

Przedmieścia Wałbrzycha pochwalić mogą się prawdziwą architektoniczną perełką. Wśród lasów Książańskiego Parku Krajobrazowego dumnie wznosi się zamek Książ. Jest to trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po Wawelu i zamku w Malborku), który łączy w sobie różne style architektoniczne. Jego mury, ogrody i podziemia ukrywają w sobie zawiłą i burzliwą historię.


W XIII wieku książę z dynastii Piastów - Bolko I Surowy, wzniósł pierwotną bryłę budowli. W swych początkach książański zamek był warownią obronną, której zadaniem była ochrona szlaków handlowych biegnących ze Śląska do Czech. Na przestrzeni lat zamek w Książu posiadał wielu właścicieli. Zmieniło się to dopiero na początku XVI wieku, kiedy dobra trafiły w ręce rodu Hochbergów. Początkowo był to jedynie zastaw, jednak w 1605 roku stali się oni pełnoprawnymi właścicielami zamku. Hochbergowie z biegiem lat bogacili się i stawali bardzo wpływową rodziną w ówczesnych Prusach. W czasach najlepszej koniunktury posiadali m.in. trzynaście kopalń węgla kamiennego, elektrownie, koksownie, uzdrowisko w Szczawnie Zdrój, kamieniołomy, a także browary w Tychach. Liczne koligacje rodzinne i pozycja społeczna pozwoliły im na uzyskanie tytułu książęcego. Książem zarządzali przez trzy stulecia. W tym czasie dokonano dwóch istotnych przebudów zamku. Pierwsza nadała budowli barokowego charakteru, druga miała na celu stworzenie w Książu rezydencji w najlepszym magnackim stylu. Starania te przerwała jednak I wojna światowa, która doprowadziła do bankructwa rodziny. Hochbergowie zmuszeni byli opuścić swoje dobra. W roku 1941 zamek został skonfiskowany przez III Rzeszę Niemiecką. Zaczęto przystosowywać go do celów militarnych. Przebudowę prowadziła Organizacja Todt, której celem było stworzenie w tym miejscu kwatery Hitlera. Ponadto pod zamkiem wydrążono dwa tunele, będące częścią kompleksu Rise (Olbrzym). Podziemne labirynty budowane były na terenie całych Gór Sowich, jednak ich faktyczne przeznaczenia do dziś pozostaje tajemnicą. Po zakończeniu II wojny światowej, zamek został przejęty przez Armię Czerwoną. Aż do lat 50. XX wieku obiekt był grabiony i dewastowany. W latach 70. przeprowadzony został gruntowny.

Obecnie dobra w Książu udostępnione są dla celów turystycznych. Zwiedzać można wnętrza zamkowe, ogrody usytuowane na tarasach, a także podziemną trasę turystyczną. Można również wspiąć się na wieżę, skąd podziwiać można okolicę.

Ale co z tą Daisy? Księżna Maria Teresa Oliwia, nazywana pieszczotliwie Daisy (Stokrotką) pochodziła z Anglii. Była żoną ostatniego właściciela zamku w Książu z rodu Hochbergów, czyli Jana Henryka XV. Ślub wzięła w wieku lat 18. Znana była z nieziemskiej urody. Snująca się po zamku opowieść mówi, że zamożny mąż, zakochany na zabój, podarował księżnej sznur pereł o długości, bagatela, 7,5 metra. Oprócz urody, Daisy odznaczała się odwagą i dobrocią. Podczas I wojny światowej była sanitariuszką. Pomagała rannym w szpitalach polowych oraz w lazaretach znajdujących się w pociągach. Kiedy rodzina zaczęła tracić swoją pozycję, Daisy i Jan Henryk wzięli rozwód. Księżna pozostała w zamku aż do nastania ery hitlerowców. Następnie przeniosła się do willi w Wałbrzychu, gdzie zmarła w czerwcu 1943 roku w wieku 70 lat. Miejsce jej pochówku pozostaje nieznane do dziś...

Będąc w Książu nasuwa się pewien wniosek - dlaczego tylko nieliczni znają historię księżnej Daisy? Austria ma swoją cesarzową Sisi, której postać wykorzystywana jest z sukcesem do promocji miejsc z nią związanych. Daisy ciągle pozostaje w cieniu. Może i my dorośniemy kiedyś do tego, by swoje znać i chwalić? Oby jak najszybciej.




















































































wtorek, 27 sierpnia 2013

Świątyni w kratę historia pokojowa

Tydzień temu wróciłam z wyprawy na Ziemię Kłodzką. Byłam tam pierwszy raz i przyznać muszę, że to bardzo ciekawy region. Bogaty w turystyczne walory przyrodnicze, z wieloma cennymi zabytkami i burzliwą historią, a co ważniejsze, z trzech stron otoczony terytorium Republiki Czeskiej.

Jadąc z centralnej Polski na Dolny Śląsk w kierunku Wałbrzycha, pominąć nie można jednego z cenniejszych zabytków w naszym kraju. Jest to wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Kościół Pokoju w Świdnicy - w niewielkim malowniczym miasteczkiem, które skrywa prawdziwą perełkę doby baroku. 



















W XVII wieku przez Europę przetoczyła się wojna trzydziestoletnia. Zakończona została zawarciem pokoju westfalskiego w 1648 roku. Był to czas, kiedy panowała "moda" na tolerancję religijną. Dlatego też cesarz z dynastii Habsburgów - zagorzały katolik - zezwolił poddanym sobie protestantom na wzniesienie trzech świątyń: w Świdnicy, w Jaworze oraz w Głogowie. W rzeczywistości była to tolerancja pozorna, władza obawiała się bowiem wznowienia konfliktu, a zgoda na budowę obwarowana została znaczącymi ograniczeniami. Kościoły nie mogły być wybudowane w granicach miasta, nie mogły posiadać wież, a do ich wzniesienia użyte mogły być tylko z nietrwałe materiały. Z tego powodu dolnośląskie Kościoły Pokoju zbudowane zostały z wykorzystaniem konstrukcji ryglowej jedynie z drewna, gliny i słomy. Do czasów obecnych zachowały się dwa z nich, w Jaworze i Świdnicy. Kościół w Głogowie niestety spłonął. Ocalałe świątynie w 2001 roku zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Kościół p.w. Świętej Trójcy w Świdnicy wzniesiony został na planie krzyża greckiego w latach 1656-1657. Wnętrze może pomieścić aż 7,5 tysiąca wiernych, w tym aż 3 tysiące na miejscach siedzących. Taką pojemność gwarantują obszerne empory - zdobione balkony wewnątrz budowli. Wnętrze zachwyca barokowym zdobnictwem. Zadziwiać może fakt, że wszystkie detale zostało wykonane w drewnie. Podziwiać można elementy snycerstwa oraz piękne, kolorowe polichromie. Wzrok przykuwają potężne organy. Niestety podczas swojej wizyty natrafiłam na renowację ołtarza głównego, który z tego powodu został zasłonięty. Wokół kościoła znajduje się zabytkowy cmentarz luterański z efektownymi nagrobkami zamożnych protestantów.

Świątynia udostępniona jest do zwiedzania, podczas którego turystom towarzyszy historia niezwykłego kościoła subtelnie płynąca z głośników.





Jeleń, Konewka, bunkry i pociągi



Jestem z łódzkiego. Powszechnie wiadomo, że nie jest to region wyjątkowo atrakcyjny turystycznie. Położenie w centralnej Polsce powoduje, że nie znajdzie się tutaj ani morza, ani gór, a wszelkie jeziora są zbiornikami sztucznymi. Ale czy na pewno nie ma tu nic interesującego?

Podczas ostatniej wyprawy rowerowej trafiłam do Spalskiego Parku Krajobrazowego. Rozległe lasy i świetnie wytyczone szlaki rowerowe - tym pochwalić może się ta cześć województwa łódzkiego. Ale to nie lasy przykuły moją największą uwagę, a tajemnice ukryte wśród nich.


Mowa tu o ogromnych bunkrach zbudowanych w czasie II wojny światowej przez wojska hitlerowskie. Znajdują się one w Jeleniu i Konewce - dwóch niewielkich miejscowościach położonych niedaleko Spały. Zadaniem bunkrów miała być ochrona niemieckich pociągów sztabowych, które to w całości mogły pomieścić się w omawianych schronach. Ich budowa była następstwem utworzenia w Spale w 1939 roku niemieckiego Dowództwa Wojskowego na Wschodzie (Ober-Ost). Hitler, w obawie przed wybuchem konfliktu z Rosją, postanowił umocnić centra dowodzenia swoich wojsk. W plan ten wpisana została Spała, gdzie znaleźć się miało dowództwo Grupy Armii Środek. Decyzja o budowie bunkrów w Konewce i Jeleniu zapadła w 1940 roku i otrzymała kryptonim "Anlage Mitte". Schrony oraz niezbędna infrastruktura (m.in. zaplecze techniczne, studnie, hydrofornie, zbiorniki wodne, agregaty prądotwórcze itp.) zostały oddane do użytku już w 1941 roku.



Bunkry zbudowane zostały z żelbetu. Oba schrony mają przekrój ostrołuku, składają się z głównego korytarza, do którego wjeżdżać miały pociągi oraz korytarzy przyległych, przeznaczonych dla obsługi bunkrów. W czasie wojny schrony wyposażone były również w pancerne drzwi. Ich konstrukcja i rozmiary do dziś robią ogromne wrażenie. Krótszy ze schronów - w Jeleniu - ma długość 335 metrów i kształt łuku, natomiast dłuższy - w Konewce - ma 380 metrów długości i jest prosty.


Bunkry, choć przeznaczone dla hitlerowskich pociągów sztabowych, nigdy im nie posłużyły. W 1944 roku przeznaczone zostały na magazyny broni i sprzętu militarnego. Ten stan nie trwał zbyt długo. Rok później, w obawie przez zbliżającą się armią radziecką, niemieckie wojska opuściły schrony, wcześniej je zaminowując. Po wojnie bomby i miny usunięto, a w pozyskanych w ten sposób przestrzeniach zorganizowano magazyny "Centrali Rybnej"...


Schron w Jeleniu jest ogólnodostępny. Można go zwiedzać bezpłatnie, ale warto pamiętać o zabraniu latarki. W bunkrze w Konewce mieści się płatna trasa turystyczna wraz z ekspozycją militariów. Na miejscu zapoznać się można nie tylko z budową schronu, ale również z historią wojennego umacniania terenów wokół Tomaszowa Mazowieckiego. 










czwartek, 15 sierpnia 2013

Jak dałam się ponieść magii Internetu...


Postanowiłam założyć bloga. Zauważyłam, że to dość modny trend w ostatnim czasie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak wiele osób chce pisać i publikować w Internecie. Nie udało mi się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, jest wiele możliwości. Doszłam do wniosku, że coś w tym jednak musi być. Daję się więc porwać modzie i zaczynam publicznie snuć swoje opowieści.

Opisywać będę napotykane podczas podróży moje prywatne PUNKTY STYKU, czyli nowe miejsca, nowych ludzi, nowe wrażenia. Wszystko to, co budzić będzie moje emocje. A że podróżnik ze mnie dość niezdecydowany, opowieści będą z podróży bliższych i dalszych, czasem z tych odbywanych jedynie palcem po mapie.